Nie ma nic piękniejszego
niż Paryż na wiosnę. Miasto miłości, które nawet w niepogodę wygląda
romantycznie i okazale, w kwietniu i w maju zamienia się w miejsce, jak ze
snów. Słońce delikatnie ogrzewa wąskie uliczki i urocze budynki. Drzewa w
parkach i skwerach się zielenią. Pola Elizejskie udowadniają, że zasługują na
swoją nazwę, a na Montmantre z dnia na dzień wraca po zimie coraz więcej
artystów ulicznych, nadając temu miejscu prawdziwie magiczny nastrój.
Właśnie w tym pięknym
okresie do Paryża przyjeżdżała pewna blondwłosa dziewczyna. Jej lekko
trójkątną twarz otaczała girlanda złotych loków. Niebieskie oczy patrzyły na
świat wesoło, jakby dostrzegały tylko to, co dobre. Cienkie usta przez większą
część czasu wykrzywiał uśmiech.
Dziewczyna ta nazywała się
Malka. Nie znosiła swojego imienia i była wściekła, że miała nieszczęście urodzić
się, jako córka archeologów, którzy nazwali ją hebrajskim słowem.
Przyczyną jej corocznych
wycieczek do Paryża było to, iż jej rodzice mieli wtedy wykłady w Luwrze. Kochała
to w ich pracy. Podróżowali po całym świecie, raz w celu wykopalisk, czasem z
powodu wykładów. Rodzice załatwili jej i jej bratu tok indywidualnego
nauczania, dzięki czemu w wieku piętnastu lat dziewczyna była na poziomie klasy
maturalnej.
Malka spacerowała powoli
po ogrodach Luwru, ciesząc się promieniami porannego Słońca. Ta pora dnia
zawsze najbardziej jej odpowiadała – z minuty na minutę robiło się coraz
cieplej, jednak czuć jeszcze było resztki nocnego chłodu.
Powoli przybywało coraz
więcej turystów, lecz dziewczyna dostrzegała też znajome twarze ludzi
przychodzących tu codziennie. Była staruszka karmiąca ptaki, która siedziała
zgarbiona na ławeczce. Dwaj chłopcy, zapewne niewiele młodsi od Malki, jeździli
na rowerach.
W pewnym momencie
dziewczyna usłyszała za sobą szybkie kroki i nim zdążyła się obejrzeć, ktoś
zasłonił jej oczy dłońmi.
- Zgadnij kto to? –
zakpił jej siedemnastoletni brat.
- Noaz, powiedz mi –
westchnęła Malka, odpychając go od siebie. – czy choć raz mógłbyś nie
zachowywać się, jak dziesięciolatek?
- Kusząca propozycja,
ale nie.
Dziewczyna jeszcze raz
westchnęła. Noaz wygłupiał się przez większą część czasu. Należał do tego
rodzaju ludzi, którzy nigdy nie dorastają i przez całe życie zachowują się, jak
dzieci.
- Rodzice napisali do mnie,
że kończą dziś później – powiedział, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.
– Mamy na nich nie czekać.
- A co mamy robić?
- Chodźmy do kina! –
zaproponował wesoło Noah. – A dalej zobaczymy.
Malka przystała na
propozycję, ponieważ sama nie wymyśliła nic lepszego. Poszli do najbliższego
kina w okolicy, które znajdowało się na Polach Elizejskich. Nie wysilali się
zbytnio przy wyborze filmu. Zresztą o tej godzinie większą część repertuaru
wypełniały bajki dla dzieci, więc zdecydowali się kupić bilety na jakąś
animację o zwierzątkach. Nie była zbyt śmieszna, ale przynajmniej się nie
nudzili.
Po dwóch godzinach
siedzenia i ogłupiającego patrzenia w ekran, Malka i Noah wyszli z budynku i
stanęli na uboczu. Dookoła nich tłoczyły się już tłumy turystów. Zatem szybko
ruszyli w kierunku pierwszej lepszej bocznej uliczki, a czym bardziej oddalali
się od Pól Elizejskich, tym zmniejszała się ilość ludzi, którzy ich otaczali.
Malka była więlką
miłośniczką malutkich, kameralnych, paryskich kawiarenek. Dlatego gdy tylko
wypatrzyła taką, w której siedziało niewielu ludzi, pociągnęła brata w tamtym
kierunku.
Kiedy otworzyli drzwi,
nad ich głowami rozległ się głos zawieszonych dzwoneczków. Wnętrze wypełniały
odcienie brązu i beżu, na ścianach wisiały szkice przedstawiające Paryż. Stoły
był pozastawiane świeczkami, które wydzielały przyjemny zapach, a w wazonach
stały róże.
Rodzeństwo kiwnęło głową
kelnerowi. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, iż stereotypowi francuscy
kelnerzy, którzy są nieuprzejmi i mrukliwi, w rzeczywistości są rzadkością. Ten
obdarzył ich szerokim uśmiechem, a gdy usiedli pośpiesznie podał im karty.
Obydwoje wzięli caffe
latte, a do tego Malka croissanta i Noah kremówkę. Kiedy siedzieli, czekając na
zamówienia, dziewczyna wyjęła książkę. Była to jedna z wielu książek na temat
starożytnego Egiptu, które wpadły Malce w ręce. Ten okres historii najbardziej
ją ciekawił, a cywilizacja antycznych Egipcjan zdawała jej się dziwnie bliska.
Nie dane jej było czytać
długo, ponieważ wkrótce przyszedł kelner z ich zamówieniami. Gdy tylko odszedł
od ich stolika, Malka z szerokim uśmiechem na ustach sięgnęła po filiżankę.
- Kawa, kawusia, kawunia
– wymruczała. Wstała wcześnie rano i dawka kofeiny była czymś, czego w tej
chwili dziewczyna najbardziej potrzebowała.
Siedzieli w milczeniu,
zajadając się wypiekami i popijając je kawą. W pewnym momencie Noah przełknął
ciężko kęs i pochylił się do siostry. Miał nietęgą minę.
- Tamten gostek w rogu
cały czas się na nas patrzy – wyszeptał. – Tylko się nie odwracaj – dodał,
kiedy Malka już chciała zobaczyć, o kim mówi brat.
- Jak wygląda? –
odszepnęła.
Noah zmarszczył brwi.
- Normalnie – odparł. –
Wysoki, czarne włosy. Cholernie chudy i blady – zrobił minę, jakby coś mu
wpadło do głowy. – Ty… A może to wampir?
- Sam jesteś wampir,
idioto – warknęła. – Jesteś pewien, że patrzy się na nas?
- Całkowicie – Noah
zmrużył. –Prościutko na nas.
- Zapłacę i pójdziemy –
stwierdziła Malka, wstając ze swojego miejsca.
Podeszła do kelnera
stojącego za ladą i po chwili wróciła, chowając do kieszenie resztę. Kątem oka
zauważyła, że człowiek w kącie poruszył się nerwowo.
- Dobra, chodź –
powiedziała do brata i razem szybko wyszli z kawiarni.
Kiedy ruszyli w drogę
powrotną do Pól Elizejskich, Malka odwróciła się jeszcze, jednak nikt za nimi
nie wyszedł. Odetchnęła z ulgą i zwolniła kroku, a Noah poszedł w jej ślady.
Szli spokojnie mijając pojedynczych turystów, którzy albo zbłądzili, albo mieli
w okolicy hotele. Rodzeństwo dwukrotnie było pytane o drogę do Łuku
Triumfalnego.
Gdy zdawało się, że
mężczyzna z kawiarni był tylko wyobrażeniem, a oni już widzieli wylot uliczki
oraz tłumy na Polach Elizejskich, drogę zastąpił im tamten facet.
Był bardzo wysoki,
ubrany w tweedową marynarkę. Miał bardzo bladą cerę, poczochrane, czarne włosy
i szare oczy, najjaśniejsze, jakie Malka kiedykolwiek widziała.
- Dzień dobry – rzekł do
nich poważnym, głębokim głosem, a ton wskazywał, że mężczyzna wcale nie uważał
tego dnia za dobry.
- Dzień dobry – odparł
Noah, mówiąc, jak do dobrego znajomego. – Przepraszamy, ale nie możemy teraz
rozmawiać. Umówiliśmy się z rodzicami i zaraz się spóźnimy.
- Nie martw się –
powiedział chłodno nieznajomy. – Ja właśnie w tej sprawie. Obawiam się, że nie
musicie się spieszyć.
- Przykro nam, ale nie
wiemy, o co panu chodzi – wydukała Malka drżącym głosem. Była coraz bardziej
przerażona. – A teraz przepraszamy, ale naprawdę musimy już iść.
Rodzeństwo spróbowało go
ominąć, jednak nieznajomy zastawił im drogę, wzdychając z rezygnacją.
- Mi też jest przykro –
nie zabrzmiało to zbyt szczerze. – Muszę zatem użyć bardziej restrykcyjnych
środków.
I pstryknął palcami.
Malka początkowo nie
rozumiała, o co chodzi, jednak po chwili zauważyła, że Noah rozgląda się na
wszystkie strony. Spojrzała na ludzi dookoła i zamarła, nie wierząc własnym
oczom.
Nikt się nie poruszał.
Wszyscy zamarli, jakby zatrzymano film, w którym grali. Rowerzysta zastygł w
miejscu, a wszystkie prawa fizyki zaprzeczały temu, że się nie wywrócił.
Dookoła zaległa cisza. Lecz szybko przerwał ją warkot silnika.
Ciasną uliczką jechała
furgonetka, która ledwo co się tutaj mieściła. Zatrzymała się przed Malką, Noah
i nieznajomym. Rodzeństwo za późno uświadomiło sobie, że powinni uciekać. Teraz
z furgonetki wypadł kolejny mężczyzna i razem z tym, który ich zaczepił,
rzucili się na nastolatków. Malka szarpała się i gryzła, Noah kopał i krzyczał.
Jednak to wszystko było na nic. Po chwili byli już wpychani na tył furgonetki.
Gdy obydwoje znaleźli się w środku, porywacze zatrzasnęli drzwi i nastała
ciemność.